piątek, 5 sierpnia 2016

5na1 "Prawa i powinności" Karina Pjankowa (45/2016)

5na1 po raz piąty - lipiec 2016


Ileż ja napsioczyłam na tę powieść. Ileż to Jacek, który wymyślił jej czytanie, musiał się nasłuchać. Fraza „nie lubię fantastyki” odmieniana była przez wszelakie gramatyczne formy i czasy. Stosowana przez mnie była w co drugim zdaniu, nawet jak rozmawialiśmy o czymś zupełnie innym. Nawet nie delikatnie, bo wprost i otwarcie wyrażałam swą niepochlebną opinię o tym gatunku literackim. Tak, chciałam by wszyscy ‘umoczeni’ w projekt 5na1 zdawali sobie sprawę z krzywdy, jaka dziać mi się będzie w lipcu, w miesiącu, w którym to czytać mieliśmy „Prawa i powinności”. Podbudowywało mnie to, że dziewczyny podchodziły do tej książki podobnie. Nadszedł jednak taki moment, w którym odwlekanie lektury nie miało już sensu, więc z nieukrywaną niechęcią zabrałam się za czytanie. 

Przez pierwsze strony nawet nie próbowałam pozbyć się mojego negatywnego nastawienia, tymczasem około strony 50, ze zdziwieniem zauważyłam, że niechęci już nie ma, a ja coraz częściej się uśmiecham. Około strony setnej, choć jeszcze nie rozumiałam ‘akcji’, podczas której bohaterowie szli i szli, to regularnie wybuchałam już śmiechem, a liczba zaznaczanych cytatów, co bardziej mnie bawiących, była już potężna. Ubawiłam się przednio podczas tej lektury. 

Bohaterowie powieści Pjankowej to grupka przedstawicieli różnych ras. Poznajemy więc elfy, krasnoluda, leśną demonessę, ogra, dwupostaciową, górskiego demona i pogromcę smoków. Same smoki w powieści też się przewijają (czy też raczej przelatują). Jest też i Raywen – Władca, który początkowo ukrywa swą tożsamość przed współtowarzyszami podróży, nekromanta, a przy tym wszystkim altruista, dbający bardziej o swych przyjaciół, niż o siebie samego. Chciałoby się wręcz rzec ‘dusza człowiek’, no ale Raywen człowiekiem nie jest.

Wspomniana grupka jest początkowo dla siebie obca, jako przedstawiciele różnych ras nie przyjaźnią się, często traktują się jak zło konieczne, a już najbardziej niechciany w towarzystwie jest Raywen. Dopiero w drugiej połowie powieści współtowarzysze powoli porzucają myśli o skróceniu egzystencji irytującego ich nekromanty. Demonessa ma fochy, pogromca smoków jako swój święty obowiązek widzi wymachiwanie szabelką przed nosem smoków, jeden elf na okrągło coś je, drugi dosłownie przykleił się do Władcy i nie odstępuje go na krok, a każdy z bohaterów obdarzony został ciętym językiem. W takich to pięknych okolicznościach przyrody, bardzo powoli i niespodziewanie dla wszystkich rodzi się przyjaźń a nawet i miłość. Widzimy, jak z dnia na dzień, dla bohaterów ważniejsi stają się inni, nie oni sami, jak pod przykrywką złośliwości czai się troska. „O dziwo, mimo wysiłków demonessy Raywen nadal oddychał” – zapewniam, w tym wypadku to oznaka miłości. Kto się czubi, ten się lubi, w najczystszej postaci. 

Złośliwe pogaduszki skrywają też inne mądre stwierdzenia: 
„Bez względu na to, jak bardzo starasz się uchronić młodsze rodzeństwo przed wszystkimi nieszczęściami świata, ono i tak je znajdzie.” 

„”Nigdy” to raczej niebezpieczne słowo – uśmiechnął się ze smutkiem mag. – Lubi kłamać i zwodzić”

Obrywa się też rasie ludzkiej: 
„Umysł człowieka nie ma elfiej giętkości, lecz jeśli się wie, co robić, można kierować nawet ludźmi. Lekko wzmocnić strach przed niewiadomym, dodać nieco rozdrażnienia, wmówić poczucie zagrożenia”. Jakże to dziś prawdziwe!

„Żadnej logiki… a może ludzie w ogóle nie myślą logicznie?”

Polubiłam wszystkich bez wyjątku bohaterów powieści, a to nie często się zdarza. Polubiłam też te ich złośliwo-sympatyczne wzajemne relacje, a szczególnie przywiązanie Lena do Władcy.

Język powieści jest prosty, acz uroczo cięty. Humor, ironia i sarkazm – dokładnie takie, jakie lubię.

Minusy? Owszem, są. Tak naprawdę to w powieści nic się nie dzieje. Bohaterowie idą, idą, nadal idą, trochę sobie podogryzają, dalej idą, zrobią jakąś rozróbę, po czym dalej idą. Nieco więcej dzieje się pod koniec książki, ale też trudno nazwać to wartką akcją. Pod płaszczykiem tej wędrówki dostrzegam ‘głębsze treści’, o których wspomniałam wcześniej, ale przyznam, że przeszło 500 stron to nieco dużo, jak na taki brak akcji…
Minus numer dwa – paskudna okładka. Jedna z brzydszych, jakie ostatnio widziałam. Bohaterów wyobrażam sobie zupełnie inaczej niż te stwory widniejące na okładce, wolę więc nie zastanawiać się kto jest kim. 

Jak wspomniałam na samym początku, fantasy nie znam i nie lubię (muszę to jeszcze przemyśleć i swoje nielubienie zweryfikować), moja znajomość tego gatunku ogranicza się do Harrego Pottera, nie mam więc kompletnie żadnego porównania i nie mnie oceniać jak wypadają „Prawa i powinności” na tle innych książek z tego gatunku. Jeśli jednak moje wyobrażenie o fantasy jest choć trochę zgodne z prawdą, to powieść ta jest fantasy w najczystszej postaci, z przymrużeniem oka, podszyta humorem i ironią. Jeśli ten gatunek tak ma wyglądać, to ja chcę więcej!

Nie jest to literatura na miarę Nobla, ale z pewnością dobra to rozrywka. Biorąc pod uwagę fakt, że autorka powieść wydała mając 19 lat, zastanawia mnie, czy to właśnie ten wiek, nie jest najlepszy na czytanie takich książek, ale co tam, ja uśmiałam się przy tym zdrowo.

Dziękuję przy tym Jackowi, bo bez jego szalonego pomysłu fantastyka nadal pozostawałby dla mnie czymś odległym i niezachęcającym.


Przeczytane: 4.08.2016
Moja ocena: 7/10

Język: 5 (jak na taki gatunek)
Emocje: 3 (średnia moich emocji podczas czytania /5/ i tych, które są w powieści /1,5/)
Pomysł: 3 (bez znajomości innych książek fantastycznych, trudno mi to oceniać)
Akcja: 2 (jaka akcja?)


Recenzje pozostałych blogerów biorących udział w projekcie znajdziecie tutaj:

2 komentarze:

  1. Czy ja już pisałem, że przywróciłaś mi wiarę w moje dobre oko do książek po tym, jak mnie Dziewczyny sprowadziły do parteru? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę inaczej to wcześniej ująłeś, ale tak, coś wspomniałeś ;)

      Usuń